Opuściliśmy już
Xalapę i Rancho Viejo. Dużo pięknych wspomnień zdążyło się
nagromadzić za sprawą różnych cudownych postaci :) Nasz gospodarz
Sebastian zaopiekował się nami jak mało kto i okazał dużą
cierpliwość zajmując się Roszkiem podczas naszych spektakli. I
choć nie było łazienki ani ciepłej wody to piosenki przy ognisku,
świeże wiejskie powietrze i okazane serce wynagrodziły nam
wszystko. Z kolei Asia mieszkająca w Xalapie od dwóch lat,
towarzyszyła nam przy realizacji naszego projektu włączając się
jako głos narratora do spektakli. Wniosła dużo świeżości i
dobrej energii.
Oprócz występów
w lokalnej szkole podstawowej, knajpie La Bruja, pierwszym kościele
baptystów w Xalapie i na ulicy miasteczka Jalcomulco, udało nam się
zorganizować profesjonalny występ w lokalnym teatrze lalkowym „El
Rincon de titeres”. Właściciele teatru dopięli wszystko na
ostatni guzik. Spektakl był biletowany (a więc i jakieś peso
wpadło nam do kieszeni), mieliśmy mikrofony, duży ekran,
profesjonalne oświetlenie. Publiczność również przyjęła nasze
legendy z entuzjazmem włączając się w przedstawiane historie i
odpowiadając na kluczowe pytania: Czy Sawa ma porzucić wodę i
związać się z Warsem? W jaki sposób pokonać Bazyliszka? Czy
Lutek ma posłuchać Złotej Kaczki?
Informacje o
występie można było znaleźć w lokalnych gazetach. Nasz występ
zapisał się zatem na trwałe w życiu kulturalnym miasta. To jest
coś!
Po spektaklu
widzowie mogli wejść za kulisy, żeby z nami porozmawiać i
obejrzeć tajniki warsztatu. Dostaliśmy nowe propozycje występów w
lokalnych szkołach pod Xalapą, gdzie nie ma dostępu do kultury.
Utwierdziliśmy się jak potrzebna jest nasza praca i że inni to
doceniają. To dodaje skrzydeł. Rozważamy zatem powrót do Xalapy,
jeśli uda się znaleźć jakąś lukę w naszym „tourne” pod
Meksyku. Dostaliśmy również zaproszenie na występ innego
teatrzyku lalkowego na spektakl bazujący na znanym nam „Jasiu i
Małgosi”. Jak powiedział dyrektor teatru „El Rincon de titeres”
drogi lalkarzy zawsze się krzyżują i trzeba sobie pomagać. Może
będzie to początek większej współpracy pomiędzy Warszawą a
Xalapą? Xalapa szczyci się dużą tradycją teatru lalkowego.
Niegdyś była tu ciesząca się dobrą sławą szkola lalkarska
prowadzona przez mistrzów w tym fachu. Z kolei członkowie grupy „El
Rincon de titeres” od 15 lat wybudowali swój teatr od podstaw
własnymi rękami. Bez pomocy państwa stawiali cegła po cegle
dzięki pieniądzom z biletów oraz innym dorywczym pracom. Efekt
jest imponujący. Skłania nas do refleksji, że dzięki ciężkiej
pracy i wytrwałości można spełniać marzenia.
koncert w knajpce La Bruja tuż po naszym spektaklu
warsztaty w kościele baptystów
przygotowania do spektaklu w teatrze "El Rincon de Titeres"
ekipa Czuj Czuj (po hiszp. Siente Siente) w komplecie
plakat zapowiadający nasz występ
gratulacje, uściski, itp.
artykuł o nas w lokalnej gazecie
Jeszcze kilka słów
o Jalcomulco
Miasteczko to
zajęło szczególne miejsce w naszym sercu. Jest to przepiękna mała
miejscowość leżąca nad rzeką. Jest tam cieplej niż w Xalapie,
spokojniej, mniej samochodów i ludzi. Wszyscy się znają, panuje
przyjazna rodzinna atmosfera. Niemal każdy nosi jakiś swój
przydomek.
Zorganizowaliśmy
tam dla dzieci występ na ulicy, na ścianie domu niejakiego Melona.
Poznaliśmy tam
kilkoro przyjaciół Sebastiana – obcokrajowców, którzy odnaleźli
tu swoje miejsce. Wśród nich była Jeezee – ok 45 letnia
Holenderka, artystka rzeźbiarka i zapalona podróżniczka o oczach
dziecka. Bardzo ciekawa postać. Przybyła do Jalcomulco przypadkiem
3 lata temu i jeszcze tego samego dnia kupiła ziemię nad rzeką.
Pomimo podróżniczego trybu życia coś ją tak ujęło w tym
krajobrazie, że z miejsca postanowiła osiedlić się tu. Jak
twierdzi – była to miłość od pierwszego wejrzenia. Kupiła
ziemię bardzo tanio (równowartość rocznego wynajmu mieszkania w
Holandi) i w ciągu trzech lat postawiła tu swój domek, pracownię
i przepiękny ogród pełen mnóstwa uroczych dekoracji, drobnych
rzeźb i ceramicznych naczyń. Właściwie to główną część
domostwa stanowi ogród z otwartą kuchnią, piecem do ceramiki i
glinianą sauną w kształcie igloo. Mały domek służy tylko do
spania. W tym magicznym ogrodzie można godzinami oglądać wszystko
dookoła i nigdy się to nie znudzi, jest tak wiele różnych
szczegółów. Dookoła rosną drzewa mango (jest wiele odmian
mango). Jeezee ma też w ogrodzie drzewa kakaowca, z których
wytwarza sama czekoladę. Ugotowaliśmy wspólnie pyszną zupę z
krewetek i posłuchaliśmy piosenek San Jarocho w wydaniu Sebastiana,
który nie rozstaje się ze swoją gitarą zwaną Jarana. Ciężko
nam się było rozstać z tym miejscem. Właściwie można by go
nazwać rajem gdyby nie jeden mały szczegół, który potrafi
uprzykrzyć życie. A mianowicie małe wredne komary zwane
„chiciste”, które zdążyły w krótkim czasie pogryźć moje
nogi nie zostawiając prawie wolnego miejsca. Nawet raj ma swoje
ciemne oblicza, a „chiciste” są niewątpliwie jednym z nich.
Dlatego też niewielu obcokrajowców się tu osiedla, chociaż jest
tak pięknie. Trzeba najpierw przejść naturalną selekcję
ustanowioną przez komary, aż dojdzie się do etapu, że zacznie się
je ignorować. Ja jeszcze na tym etapie nie jestem. Piszę to czując
swędzenie na całych nogach :/
Ci którzy
osiedlili się tu, doszli jednak do przekonania, że mimo wszystko
jest więcej zalet (spokój, bezpieczna okolica, piekna przyroda) i
już zdążyli się oswoić z upierdliwymi komarami.
Mieszkańcy
Jalcomulco walczą też z korporacją, która chce wybudować tamę
na rzece, niszcząc tym samym ekosystem i zalewając okoliczne
wioski. Jeezee w tym celu namalowała w różnych miejscach kolorowe
murale przedstawiające ryby i hasła przeciwko budowie tamy, przy
okazji przyozdabiając miasteczko.
w magicznym domu Jeezee
malunki Jeezee sprzeciwiające się budowie tamy w Jalcomulco
widok na Jalcomulco
letni dom taty Sebastiana w Jalcomulco
Nasz pobyt w tych
okolicach dał nam dużo pozytywnej energii, wiarę w to co robimy i
dużo ciepła od ludzi (niekoniecznie od pogody). Z całą pewnością
zostawiliśmy tu kawałek serca.
Trzeba jednak
ruszać dalej. Czekają dzieciaki z okolic Puebli.