czwartek, 29 stycznia 2015

Żegnaj DF i vamos a Xalapa

Nadchodzi powoli koniec naszego pobytu w stolicy Meksyku. Jutro ruszamy do Xalapy – następnego przystanku na naszej trasie.
W skrócie - Mexico City (inaczej DF czyli Dystrykt Federalny) jest ogromnym miastem, które zamieszkuje ponad 8 mln mieszkańców. Natomiast całe megalopolis liczy ok 22-25 mieszkańców. Jest tu mnóstwo świetnych muzeów i naprawdę dużo ciekawych miejsc do zwiedzenia. Dzielnice bardzo różnią się od siebie. Coyoacan, w którym mieszkaliśmy (ugoszczeni przez naszych przemiłych gospodarzy) uchodzi za jedną z najspokojniejszych i najbezpieczniejszych dzielnic. Natomiast w niektóre miejsca lepiej się nie zapuszczać. Złą sławą okryta jest dzielnica Colonia Doctores, gdzie w pewne uliczki nawet taxówki nie chcą wjeżdżać nocą.
Pomimo pięknych zabytków miasto ma swoje wady m.in. zbyt dużą ilość ludzi. Można się o tym przekonać jadąc metrem w godzinach szczytu. Ostatnio musiałyśmy przepuścić 11 pociągów metra zanim w końcu (z wielkim trudem) udało nam się wcisnąć do środka. Na dłuższą metę przeszkadzać mogą masy ludzkie przeciskające się do metra oraz smog i spaliny. Zaletą jest to że metro jest bardzo tanie. Pojedynczy bilet kosztuje jedynie 5 pesos (czyli ok 1,25 zł), niezależnie od długości jazdy i przesiadek. Sieć metra jest też dobrze rozwinięta, posiada ok. 12 linii.


widok na Mexico City z Tower LatinaAmerica

Nasz pobyt w Mexico City przedłużył się do 2 tygodni. Oprócz zwiedzania i rozrywek udało nam się kilka razy przedstawić nasz teatrzyk cieni.
Pokazaliśmy go m.in. naszym gospodarzom oraz przesympatycznym staruszków z Domu Seniora.
Głównym wydarzeniem jednak, dla którego zatrzymaliśmy się w stolicy był występ w Ambasadzie Polskiej połączony z warsztatami dla dzieci z małżeństw meksykański-polskich.
Nauczyliśmy ich też kilku polskich zabaw podwórkowych, m.in. „Gąski, gąski do domu” oraz „Krowa”.











Zmęczyła nas trochę stolica i nie możemy się już doczekać wyjazdu w rejony bardziej wiejskie, gdzie dzieci mają mniejszy dostęp do kultury. Tam jest większe zapotrzebowanie na nasze działania i czeka nas więcej roboty, więc już zakasujemy rękawy. Szukamy też cały czas meksykańskich i indiańskich legend do nowego spektaklu cieniowego. Pojawiło się trochę nowych kontaktów i narodziło kilka nowych pomysłów do wspólnej realizacji w przyszłości. Meksyk i inspiruje nas na każdym kroku i napełnią wolą działania.


ludzie czekający na metro

Ze śmiercią jej do twarzy

Dziś zagłębiliśmy się w ogromne markety w centrum miasta zwane Merced Mercado i Sonora Mercado. Można było znaleźć tam prawie wszystko od butów, zwierząt domowych, kur w klatkach, lalek Dzieciątka Jezus obok stoisk z lalkami Barbie oraz różnych ezoterycznych gadżetów, laleczek WooDoo, tajemniczych mikstur np. na miłość oraz siłę.
Naszą uwagę przykłuły wszechobecne figurki przedstawiające kostuchę w różnych rodzaju przebraniach, m.in. sukni panny młodej, cekinowych strojach lub oblepioną dolarami.
Jak wyjaśniła pani w sklepie- Meksykanie uwielbiają motyw śmierci, która wszędzie im towarzyszy jako nieodłączna część życia. Nie trudno zauważyć różnice w podejściu do śmierci dzielące kulturę meksykańską i polską, gdzie jest to temat tabu. Na pamiątkę dostaliśmy po malutkiej figurce śmierci, którą od dziś noszę w portfelu.
W kulturze meksykańskiej znana jest postać Catariny czyli właśnie śmierci pod postacią kościotrupa w kobiecej sukni i kapeluszu z piórami. W przeciwieństwie do naszej polskiej kostuchy Catarina uwodzi, zaprasza do świata zmarłych. Jej postać jest ikoną meksykańskiego Dnia Zmarłych czyli Dia del Muertos.














Za 20 pesos (czyli ok 5 zł) można poznać swoją przyszłość dzięki bazarowym wróżbitom. Przekonała się o tym Olga, która jako jedyna z nas miała odwagę zajrzeć w karty swojego przeznaczenia. Czy jednak można wierzyć takim wróżbom to inna sprawa.

Olga z wróżbitą

 Ania próbująca nowy przysmak - suszony owady





film „Hasta los huelos” pokzujący postać Catariny

Xochimilco – dzielnica kwiatów

 Xochimilco na naszej liście do zwiedzania pojawiło się już na samym początku naszych planów. Najpierw pare słów wstępu. Nazwa pochodzi z języka nahuatl co oznacza "miejsce kwiecistego pola". Była to kiedyś mała miejscowość rolnicza, ale z czasem stało się jedną z dzielnic Mexio City. Xochimilco słynie z uprawy poletek zwanych chinampas przez co zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miejsce to jest tak niesamowite, że zdecydowałyśmy się je odwiedzić dwa razy z rzędu.
Za pierwszym razem pojechałyśmy we dwie (Natalia i Ania) z dwoma znajomymi Meksykanami. Miałyśmy okazję poczuć się jak turystki spędzające miło czas na wynajętej kolorowej łódce zwanej „trajinera”, popijając piwo, podziwiając widoki i śpiewających wokół Marriachich.
Za drugim razem już w pełnym składzie (Natalia, Ania, Olga, Grzesiek i Roszek) poznawaliśmy to piękne miejsce z nieco innej perspektywy.
Zaczęło się od tego, że zapatrzeni w kolorowe ozdoby z papieru zwane papel picado zapuściliśmy się w wiejskie uliczki, niczym Alicja w Krainie Czarów w pogoni za białym królikiem. I tak trafiliśmy do króliczej nory. W naszym przypadku był to ślepy zaułek zakończony wyjściem do kanału po którym pływają „trajineras”. Traf chciał, że przepływało obok niewielką łodzią dwóch przemiłych staruszków, którzy zabrali nas w prawdziwą Krainę Czarów. Przewoźnik postanowił, że zupełnie za darmo zabierze nas na przejażdżke po kanale pokazując nam piękno okolicy. Razem z nimi przemykaliśmy się skromną małą łodzią pomiędzy kolorowymi statkami „trajineras” mijając turystów i Meksykanów bawiących się na fiestach w swoich łodziach.
Nasz przewoźnik pokazał nam na chwilę Xochimilco za kulisami. Razem z nim zawieźmy jedzenie pracownikom stawiającym w pocie czoła fundament pod dom na wyspie i wspólnie podzieliliśmy się posiłkiem.
Pływając po kanale, nasz wzrok przykuły wiszące na drzewach lalki, tworzące nieco przerażający pejzaż. Była to kopia Wyspy Lalek czyli la Isla de Muniecas. Nawiązują ona do legendy o Lloronie, która w wyniku nieszczęśliwej miłości utopiła własne dzieci, a następnie sama popełniła samobójstwo. Llorona znaczy Płaczka. Od tej pory jej duch snuje się nad wodą szukając dzieci i opłakując swą stratę. Lepiej jednak jej nie spotkać, gdyż nie wróży to nic dobrego.
Okazuje się, że istnieje wiele wersji (gwatemalska, wenezuelska, meksykańska) w zależności od kraju. We wszystkich wersjach Płaczkę spotykać można w okolicach powierzchni wód i bardzo często w obecności mężczyzn.


My na szczęście jej nie spotkaliśmy. Za to zostaliśmy obdarowani bukietami kwiatów przez przemiłego starszego dżentelmena, a przepływający obok grajkowie obdarowali nas meksykańskimi melodiami zagranymi na marimbie. To jak piękny sen. Czasem warto się zgubić, aby nie iść cały czas utartym szlakiem.



























Frida i Diego


Spacerując po dzielnicy Coyoacan nie można przejść obojętnie koło niebieskiego domu, w którym Frida Kahlo i Diego Rivera spędzili wiele lat swojego życia od 1929 do 1954.
Dom jest przepiękny i osobliwy z mnóstwem ozdób charakterystycznych dla Meksyku, czyli laleczek z papier mache, kościotrupów, pięknych naczyń. Jest też pracownia Diego, pokój w którym zatrzymał się Lew Trocki, wszędzie mocne wysmakowane kolory oraz piękny ogród z palmami i żółtą piramidą. Frida Kahlo jest ważną postacią dla Meksykanów. Szczycą się nią na każdym kroku sprzedając przeróżne pamiątki z jej wizerunkiem.





























Mural Diego z Museo del Palacio de Bellas Artes „Człowiek Kontroler Wszechświata” ukazujący walkę klas