piątek, 20 lutego 2015

mały Raj w Puerto Escondido

Jesteśmy od poniedziałku w Puerto Escondido w stanie Oaxaca. Morze, plaża, palmy i prawdziwie gorąca meksykańska pogoda. Zdążyłyśmy już powygrzewać się na pięknych malutkich plażach popijając mleko kokosowe, wykąpać się w ciepłym morzu i oparzyć stopy na gorącym piasku. Przyjeżdża tu sporo emerytowanych obcokrajowców, którzy postanawiają na starość spędzić resztę swoich dni w tym pięknym spokojnym miasteczku pod palmami. 

Nazwa miasta (dosłownie: ’’port ukrytej (kobiety)’’) związana jest z legendą. Grasujący na tych wodach Andrés Drake – okrutny pirat (brat słynnego SirFrancisa Drake przebywając w zatoce porwał wraz z kompanami kobietę z plemienia Misteków, która wkrótce uciekła i ukryła się w lasach otaczających zatokę. Pirat kazał jej szukać natychmiast i za każdym razem gdy przybywali do zatoki. Jednak bezskutecznie a nazwa zatoki ukrytej kobiety pozostała i później miasto przyjęło tą nazwę. 

Opiekuje się tu nami Polak - Piotrek,  mieszkający tu od kilku lat. Część życia spędził też w stanach zjednoczonych. 
Miejsce to można by nazwać rajem. Każdy raj na ziemi ma jednak swoje ciemne strony. Zwłaszcza jeśli chodzi o życie miejscowej ludności. Jednym z problemów jest słaba edukacja dzieci. Szkolnictwo zdominowane przez syndykat nauczycieli, który bardziej dna o własne interesy niż o edukacje dzieci. Pracujemy tu z dziećmi z lokalnego domu dziecka zwanego "Casa Hogar". Mieszka tam 6 dzieci i kilkoro nastolatków. Jest to rodzinny dom dziecka prowadzony przez małżeństwo meksykańskie, którzy przy pomocy własnych środków oraz wsparcia wolontariuszy próbują zapewnić dzieciakom dom. Mieszkające tu dzieciaki są super i bardzo cieszą się z naszych zajęć. Życie zdążyło ich okrutnie doświadczyć. Mają za sobą wiele ciężkich przeżyć i traum, z którymi muszą sobie dać radę. Widać, że bardzo potrzebują uwagi i zainteresowania.
Robimy z z nimi różnego rodzaju zajęcia ruchowe, zabawy z chustką klanzą i ćwiczenia dotyczące wyrażania emocji.









warsztaty z dzieciakami w domu dziecka "Casa Hogar"



 zabawa w teatrzyk cieni z dzieciakami


środa, 11 lutego 2015

Santo Tomas Chautla koło Puebli

Od wtorku zaczęliśmy zajęcia w małym miasteczku koło Puebli zwanym Santo Tomas Chautla.
Jest to miejsce zupełnie inne od poznanych nam do tej pory. Pokazuje jeszcze inną odsłonę Meksyku.
Krajobraz jest raczej szaro-beżowy. Mieszkają tu dzieci nie mające dostępu do kultury. Nasze działania więc tym bardziej są tu potrzebne. Nasz występ jest dla większości jedyną możliwością zobaczenia teatru cieni. Ojcowie tych dzieci zwykle pracują w lokalnej kopalni zajmującej się wydobyciem marmuru. Natomiast młode matki (średnia wielu 20-22 lat) często bez wykształcenia, zwykle opiekują się dziećmi. Jest tu duży problem z analfabetyzmem. Ciekawostką dla nas są namalowane na murach plakaty wyborcze, gdzie przy nazwiskach kandydatów namalowany jest jakiś znak graficzny (np. trójkąt, kwadrat, koło, uściśnięte ręce). Służy to temu aby analfabeci mogli odnaleźć kandydatów na listach wyborczych. Sama kampania wyborcza wygląda ponoć tak, że kandydaci urządzają imprezy z tańcami i podarunkami. Kto urządzi najlepszą bibę, uzyska największą sympatię wyborców.

My mamy to szczęście, że mieszkamy tu w domu lokalnego prezydenta i jego rodziny. Są to przemili ludzie, którzy roztoczyli nad nami opiekuńcze skrzydło. Opiekuję się nami również Asia - Polka mieszkające od paru lat w Meksyku, która jest synową prezydenta. Zaś karmią nas miejscowe mamy z komitetu rodzicielskiego szkoły. Z nimi na pewno nie umrzemy z głodu ;)















 Warsztaty z dziećmi:




 


wtorek, 10 lutego 2015

Adios Xalapa, Rancho Viejo i Jalcomulco – ruszamy do Puebli

Opuściliśmy już Xalapę i Rancho Viejo. Dużo pięknych wspomnień zdążyło się nagromadzić za sprawą różnych cudownych postaci :) Nasz gospodarz Sebastian zaopiekował się nami jak mało kto i okazał dużą cierpliwość zajmując się Roszkiem podczas naszych spektakli. I choć nie było łazienki ani ciepłej wody to piosenki przy ognisku, świeże wiejskie powietrze i okazane serce wynagrodziły nam wszystko. Z kolei Asia mieszkająca w Xalapie od dwóch lat, towarzyszyła nam przy realizacji naszego projektu włączając się jako głos narratora do spektakli. Wniosła dużo świeżości i dobrej energii.
Oprócz występów w lokalnej szkole podstawowej, knajpie La Bruja, pierwszym kościele baptystów w Xalapie i na ulicy miasteczka Jalcomulco, udało nam się zorganizować profesjonalny występ w lokalnym teatrze lalkowym „El Rincon de titeres”. Właściciele teatru dopięli wszystko na ostatni guzik. Spektakl był biletowany (a więc i jakieś peso wpadło nam do kieszeni), mieliśmy mikrofony, duży ekran, profesjonalne oświetlenie. Publiczność również przyjęła nasze legendy z entuzjazmem włączając się w przedstawiane historie i odpowiadając na kluczowe pytania: Czy Sawa ma porzucić wodę i związać się z Warsem? W jaki sposób pokonać Bazyliszka? Czy Lutek ma posłuchać Złotej Kaczki?
Informacje o występie można było znaleźć w lokalnych gazetach. Nasz występ zapisał się zatem na trwałe w życiu kulturalnym miasta. To jest coś!
Po spektaklu widzowie mogli wejść za kulisy, żeby z nami porozmawiać i obejrzeć tajniki warsztatu. Dostaliśmy nowe propozycje występów w lokalnych szkołach pod Xalapą, gdzie nie ma dostępu do kultury. Utwierdziliśmy się jak potrzebna jest nasza praca i że inni to doceniają. To dodaje skrzydeł. Rozważamy zatem powrót do Xalapy, jeśli uda się znaleźć jakąś lukę w naszym „tourne” pod Meksyku. Dostaliśmy również zaproszenie na występ innego teatrzyku lalkowego na spektakl bazujący na znanym nam „Jasiu i Małgosi”. Jak powiedział dyrektor teatru „El Rincon de titeres” drogi lalkarzy zawsze się krzyżują i trzeba sobie pomagać. Może będzie to początek większej współpracy pomiędzy Warszawą a Xalapą? Xalapa szczyci się dużą tradycją teatru lalkowego. Niegdyś była tu ciesząca się dobrą sławą szkola lalkarska prowadzona przez mistrzów w tym fachu. Z kolei członkowie grupy „El Rincon de titeres” od 15 lat wybudowali swój teatr od podstaw własnymi rękami. Bez pomocy państwa stawiali cegła po cegle dzięki pieniądzom z biletów oraz innym dorywczym pracom. Efekt jest imponujący. Skłania nas do refleksji, że dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości można spełniać marzenia.

koncert w knajpce La Bruja tuż po naszym spektaklu


warsztaty w kościele baptystów


przygotowania do spektaklu w teatrze "El Rincon de Titeres"



ekipa Czuj Czuj (po hiszp. Siente Siente) w komplecie



plakat zapowiadający nasz występ

gratulacje, uściski, itp.



artykuł o nas w lokalnej gazecie




Jeszcze kilka słów o Jalcomulco
Miasteczko to zajęło szczególne miejsce w naszym sercu. Jest to przepiękna mała miejscowość leżąca nad rzeką. Jest tam cieplej niż w Xalapie, spokojniej, mniej samochodów i ludzi. Wszyscy się znają, panuje przyjazna rodzinna atmosfera. Niemal każdy nosi jakiś swój przydomek.
Zorganizowaliśmy tam dla dzieci występ na ulicy, na ścianie domu niejakiego Melona.
Poznaliśmy tam kilkoro przyjaciół Sebastiana – obcokrajowców, którzy odnaleźli tu swoje miejsce. Wśród nich była Jeezee – ok 45 letnia Holenderka, artystka rzeźbiarka i zapalona podróżniczka o oczach dziecka. Bardzo ciekawa postać. Przybyła do Jalcomulco przypadkiem 3 lata temu i jeszcze tego samego dnia kupiła ziemię nad rzeką. Pomimo podróżniczego trybu życia coś ją tak ujęło w tym krajobrazie, że z miejsca postanowiła osiedlić się tu. Jak twierdzi – była to miłość od pierwszego wejrzenia. Kupiła ziemię bardzo tanio (równowartość rocznego wynajmu mieszkania w Holandi) i w ciągu trzech lat postawiła tu swój domek, pracownię i przepiękny ogród pełen mnóstwa uroczych dekoracji, drobnych rzeźb i ceramicznych naczyń. Właściwie to główną część domostwa stanowi ogród z otwartą kuchnią, piecem do ceramiki i glinianą sauną w kształcie igloo. Mały domek służy tylko do spania. W tym magicznym ogrodzie można godzinami oglądać wszystko dookoła i nigdy się to nie znudzi, jest tak wiele różnych szczegółów. Dookoła rosną drzewa mango (jest wiele odmian mango). Jeezee ma też w ogrodzie drzewa kakaowca, z których wytwarza sama czekoladę. Ugotowaliśmy wspólnie pyszną zupę z krewetek i posłuchaliśmy piosenek San Jarocho w wydaniu Sebastiana, który nie rozstaje się ze swoją gitarą zwaną Jarana. Ciężko nam się było rozstać z tym miejscem. Właściwie można by go nazwać rajem gdyby nie jeden mały szczegół, który potrafi uprzykrzyć życie. A mianowicie małe wredne komary zwane „chiciste”, które zdążyły w krótkim czasie pogryźć moje nogi nie zostawiając prawie wolnego miejsca. Nawet raj ma swoje ciemne oblicza, a „chiciste” są niewątpliwie jednym z nich. Dlatego też niewielu obcokrajowców się tu osiedla, chociaż jest tak pięknie. Trzeba najpierw przejść naturalną selekcję ustanowioną przez komary, aż dojdzie się do etapu, że zacznie się je ignorować. Ja jeszcze na tym etapie nie jestem. Piszę to czując swędzenie na całych nogach :/
Ci którzy osiedlili się tu, doszli jednak do przekonania, że mimo wszystko jest więcej zalet (spokój, bezpieczna okolica, piekna przyroda) i już zdążyli się oswoić z upierdliwymi komarami.
Mieszkańcy Jalcomulco walczą też z korporacją, która chce wybudować tamę na rzece, niszcząc tym samym ekosystem i zalewając okoliczne wioski. Jeezee w tym celu namalowała w różnych miejscach kolorowe murale przedstawiające ryby i hasła przeciwko budowie tamy, przy okazji przyozdabiając miasteczko.

w magicznym domu Jeezee







 malunki Jeezee sprzeciwiające się budowie tamy w Jalcomulco


widok na Jalcomulco






letni dom taty Sebastiana w Jalcomulco








Nasz pobyt w tych okolicach dał nam dużo pozytywnej energii, wiarę w to co robimy i dużo ciepła od ludzi (niekoniecznie od pogody). Z całą pewnością zostawiliśmy tu kawałek serca.

Trzeba jednak ruszać dalej. Czekają dzieciaki z okolic Puebli.