Xochimilco
na naszej liście do zwiedzania pojawiło się już na samym początku
naszych planów. Najpierw pare słów wstępu. Nazwa pochodzi z
języka nahuatl co oznacza "miejsce kwiecistego pola". Była
to kiedyś mała miejscowość rolnicza, ale z czasem stało się
jedną z dzielnic Mexio City. Xochimilco słynie z uprawy poletek
zwanych chinampas przez co zostało wpisane na listę światowego
dziedzictwa UNESCO. Miejsce to jest tak niesamowite, że
zdecydowałyśmy się je odwiedzić dwa razy z rzędu.
Za
pierwszym razem pojechałyśmy we dwie (Natalia i Ania) z dwoma
znajomymi Meksykanami. Miałyśmy okazję poczuć się jak turystki
spędzające miło czas na wynajętej kolorowej łódce zwanej
„trajinera”, popijając piwo, podziwiając widoki i śpiewających
wokół Marriachich.
Za
drugim razem już w pełnym składzie (Natalia, Ania, Olga, Grzesiek
i Roszek) poznawaliśmy to piękne miejsce z nieco innej perspektywy.
Zaczęło
się od tego, że zapatrzeni w kolorowe ozdoby z papieru zwane papel
picado zapuściliśmy się w wiejskie uliczki, niczym Alicja w
Krainie Czarów w pogoni za białym królikiem. I tak trafiliśmy do
króliczej nory. W naszym przypadku był to ślepy zaułek zakończony
wyjściem do kanału po którym pływają „trajineras”. Traf
chciał, że przepływało obok niewielką łodzią dwóch przemiłych
staruszków, którzy zabrali nas w prawdziwą Krainę Czarów.
Przewoźnik postanowił, że zupełnie za darmo zabierze nas na
przejażdżke po kanale pokazując nam piękno okolicy. Razem z nimi
przemykaliśmy się skromną małą łodzią pomiędzy kolorowymi
statkami „trajineras” mijając turystów i Meksykanów bawiących
się na fiestach w swoich łodziach.
Nasz
przewoźnik pokazał nam na chwilę Xochimilco za kulisami. Razem z
nim zawieźmy jedzenie pracownikom stawiającym w pocie czoła
fundament pod dom na wyspie i wspólnie podzieliliśmy się
posiłkiem.
Pływając
po kanale, nasz wzrok przykuły wiszące na drzewach lalki, tworzące
nieco przerażający pejzaż. Była to kopia Wyspy Lalek czyli la
Isla de Muniecas. Nawiązują ona do legendy o Lloronie, która w
wyniku nieszczęśliwej miłości utopiła własne dzieci, a
następnie sama popełniła samobójstwo. Llorona znaczy Płaczka. Od
tej pory jej duch snuje się nad wodą szukając dzieci i opłakując
swą stratę. Lepiej jednak jej nie spotkać, gdyż nie wróży to
nic dobrego.
Okazuje
się, że istnieje wiele wersji (gwatemalska, wenezuelska,
meksykańska) w zależności od kraju. We wszystkich wersjach Płaczkę
spotykać można w okolicach powierzchni wód i bardzo często w
obecności mężczyzn.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz