czwartek, 29 stycznia 2015

Xochimilco – dzielnica kwiatów

 Xochimilco na naszej liście do zwiedzania pojawiło się już na samym początku naszych planów. Najpierw pare słów wstępu. Nazwa pochodzi z języka nahuatl co oznacza "miejsce kwiecistego pola". Była to kiedyś mała miejscowość rolnicza, ale z czasem stało się jedną z dzielnic Mexio City. Xochimilco słynie z uprawy poletek zwanych chinampas przez co zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miejsce to jest tak niesamowite, że zdecydowałyśmy się je odwiedzić dwa razy z rzędu.
Za pierwszym razem pojechałyśmy we dwie (Natalia i Ania) z dwoma znajomymi Meksykanami. Miałyśmy okazję poczuć się jak turystki spędzające miło czas na wynajętej kolorowej łódce zwanej „trajinera”, popijając piwo, podziwiając widoki i śpiewających wokół Marriachich.
Za drugim razem już w pełnym składzie (Natalia, Ania, Olga, Grzesiek i Roszek) poznawaliśmy to piękne miejsce z nieco innej perspektywy.
Zaczęło się od tego, że zapatrzeni w kolorowe ozdoby z papieru zwane papel picado zapuściliśmy się w wiejskie uliczki, niczym Alicja w Krainie Czarów w pogoni za białym królikiem. I tak trafiliśmy do króliczej nory. W naszym przypadku był to ślepy zaułek zakończony wyjściem do kanału po którym pływają „trajineras”. Traf chciał, że przepływało obok niewielką łodzią dwóch przemiłych staruszków, którzy zabrali nas w prawdziwą Krainę Czarów. Przewoźnik postanowił, że zupełnie za darmo zabierze nas na przejażdżke po kanale pokazując nam piękno okolicy. Razem z nimi przemykaliśmy się skromną małą łodzią pomiędzy kolorowymi statkami „trajineras” mijając turystów i Meksykanów bawiących się na fiestach w swoich łodziach.
Nasz przewoźnik pokazał nam na chwilę Xochimilco za kulisami. Razem z nim zawieźmy jedzenie pracownikom stawiającym w pocie czoła fundament pod dom na wyspie i wspólnie podzieliliśmy się posiłkiem.
Pływając po kanale, nasz wzrok przykuły wiszące na drzewach lalki, tworzące nieco przerażający pejzaż. Była to kopia Wyspy Lalek czyli la Isla de Muniecas. Nawiązują ona do legendy o Lloronie, która w wyniku nieszczęśliwej miłości utopiła własne dzieci, a następnie sama popełniła samobójstwo. Llorona znaczy Płaczka. Od tej pory jej duch snuje się nad wodą szukając dzieci i opłakując swą stratę. Lepiej jednak jej nie spotkać, gdyż nie wróży to nic dobrego.
Okazuje się, że istnieje wiele wersji (gwatemalska, wenezuelska, meksykańska) w zależności od kraju. We wszystkich wersjach Płaczkę spotykać można w okolicach powierzchni wód i bardzo często w obecności mężczyzn.


My na szczęście jej nie spotkaliśmy. Za to zostaliśmy obdarowani bukietami kwiatów przez przemiłego starszego dżentelmena, a przepływający obok grajkowie obdarowali nas meksykańskimi melodiami zagranymi na marimbie. To jak piękny sen. Czasem warto się zgubić, aby nie iść cały czas utartym szlakiem.



























Brak komentarzy :

Prześlij komentarz