niedziela, 22 marca 2015

Casa Guatemala

Zakończyliśmy właśnie 4-dniowy wolontariat w sierocińcu w niesamowitym miejscu w obrębie miejscowości Rio Dulce. W czwartek rano przypłynęła po nas do hostelu Backpackers łódka, która zabrała nas prosto do ukrytej w dżungli Casa Guatemala. Jest to sierociniec połączony ze szkołą liczący w sumie około 240 dzieci, z czego około połowa tam mieszka na stałe. Druga połowa to dzieci z biednych rodzin, gdzie rodzice nie mają pieniędzy, warunków na opiekowanie się dzieckiem, a więc przywożą je na tygodniową naukę do Casy Guatemala i na weekendy zabierają  do domu. 
Nagle znaleźliśmy się w miasteczku dzieci ukrytym w dżungli. Otoczyła nas chmara małych stworków wypytując o imiona i wiek. Mimowolnie nasunęły się skojarzenia z Piotrusien Panem i "Władcą Much" Wiliama Goldwinga. Zwłaszcza Roszek wzbudził jak zwykle masę emocji. Co chwila przechodził z rąk do rąk. Król Roch Pierwszy niewątpliwie w tym miejscu grał pierwsze skrzypce. 

Mieszkanie dzieliliśmy z innymi wolontariuszami w małym, ukrytym w głębi dżungli domku bez prądu. Codziennie budziło nas pochrząkiwanie świń z okolicznego chlewa (gdzie hodowano mięsko na specjalne okazje typu Boże Narodzenie) oraz ryk małp. Wolontariusze pochodzili m.in. z Hiszpanii, Izraela, Anglii, Australii, Stanów Zjednoczonych. Najczęściej byli to ludzie ok 30-40, którzy z wielkim zaangażowaniem zajmowali się dziećmi, prowadząc zajęcia, opiekując się i organizując aktywności w czasie wolnym. Okazało się, że za swój wolontariat płacą 300 dolarów niezależnie od długości pobytu.
Dla nich była to wspaniała przygoda i jakiś sposób na życie z dala od wyścigu szczurów w swoich krajach. Za dość niewielką sumę nabywali doświadczenia w pracy z dziećmi przebywając na łonie pięknej przyrody. Czegoż chcieć więcej? 
Raz na tydzień kupowali dzieciom za własne pieniądze owoce, warzywa. Czasem fundowali takie przyjemności jak chlebek bananowy lub słodkie pianki, które piekli z dziećmi na ognisku. Wyżywienie dzieci na co dzień było dość ubogie i nie zapełniało wszystkich potrzeb. Najczęściej był to ryż z fasolą, czyli najtańsze lokalne produkty. Brakowało zwłaszcza witamin. Zaangażowanie wolontariuszy w misję opieki nad tymi dziećmi bardzo nam zaimponowało. 

Jeszcze kilka słów na temat tego jak wyglądają noce w dżungli. 
Noce czarniutkie gdyż nie ma prądu, mogliśmy bardzo wyraźnie ujrzeć miliony gwiazd świecących na niebie i przyjrzeć się konstelacjom. W lesie i na łące również można spotkać gwiazdy. To lokalne świetliki migoczące jasnym mocnym światłem. Naokoło słychać świerszcze i czasem inne zwierzęta. Przepiękne są noce w dżungli.

















Brak komentarzy :

Prześlij komentarz